Trudno jest pisać o koledze, który właśnie umarł, a do którego tak bardzo nie pasuje słowo śmierć.
Nie pamiętam, kiedy poznałem Witka. Może na praktyce wykopaliskowej w Żydowie, na Pomorzu, gdzie badaliśmy grodzisko, które miało być zalane, z powodu budowy hydroelektrowni? Potem pamiętam Rajgród, gdzie Witek prowadził wykopaliska, ale większość czasu spędzaliśmy na kortach tenisowych. Był wybitnym sportowcem, grał w młodzieżowej reprezentacji Polski w koszykówce. Był zawodnikiem pierwszoligowej Polonii Warszawa. Na studiach grałem z Nim w drużynie Wydziału Archeologii, która zdobyła mistrzostwo Uniwersytetu Warszawskiego.
Z czasów studiów pamiętam nasz wyjazd autostopem na FAMĘ do Świnoujścia. Kierowca ciężarówki wysadził nas w nocy, 20 km od celu. Spaliśmy na ziemi, co przypłaciłem chorobą gardła.
Pracę magisterską obronił Witek w 1974 roku. Pisał o grze w kości w okresie wpływów rzymskich. Jego promotorem był profesor Jerzy Okulicz.
Miał wielkie powodzenie u płci pięknej i jakoś sobie z tym radził. Ożenił się z Wandą i przyszły na świat ich dzieci: Natalia i Karol. W 1983 roku przeżył wielką tragedię, w wypadku samochodowym zginęła Jego kochana żona. Dzielnie radził sobie w trudnej sytuacji. Na pogrzebie Witka, kilka dni temu, widziałem czwórkę Jego dzieci: Natalię, Karola, Asię i Ewę. I potwierdzam, że udało mu się je wspaniale wychować i wykształcić. W latach 80-tych założył nową rodzinę. Z Jolą, którą poślubił wychowali czwórkę dzieci.
W dawnej siedzibie Instytutu Archeologii przy ulicy Widok 10 w Warszawie założył Witek Zakład Badań Archeologicznych, który był filią Studenckiej Spółdzielni UNIWERSITAS. Firma ta pomagała zatrudniać studentów na wykopaliska. Witek miał wspólne biurko z Henrykiem Rysiewskim i razem załatwiali wszelkie formalności.
W pewnym momencie pożegnał się z archeologią i spróbował swoich sił w biznesie. Wrócił do swojego wyuczonego wcześniej zawodu, przed studiami bowiem ukończył technikum poligraficzne. Założył z kolegą drukarnię, która bardzo dobrze prosperowała.
Cały czas spotykaliśmy się grając w koszykówkę czy tenisa.
Witek Jedliński nie pił i nie palił, ale widocznie nie jest to do końca gwarancją zdrowia. Dopadł Go szpiczak, złośliwy rak krwi. Lekarze dawali Mu trzy miesiące życia, a On przeżył prawie cztery lata z tą straszną chorobą. Dał nam przykład dzielnej walki i do końca był sobą. Odwiedziliśmy Go z Antkiem Smolińskim tydzień przed śmiercią. Rozmawialiśmy o wszystkim, wspominając wykopaliska i wspólne przeżycia. Na stoliku, obok Jego łóżka widziałem laptop, telefon, książki i tak ważny dla Niego różaniec. W domu otoczony był dziećmi i wnukami (12!).
W Izabelinie żegnało Witka dużo ludzi, którzy zdążyli Go poznać.
Dla mnie był przyjacielem, który przeniósł się gdzieś i nie będzie odbierał moich telefonów. Zazdroszczę Mu tylko, że nie musi już patrzeć na to, co dzieje się teraz na świecie.
Michał Dąbski