R.I.P. Mahmoud El-Tayeb (1957-2024)

Dotknęła nas bardzo bolesna strata. Nieodwracalna i nie do wypełnienia. Jak zawsze w takich wypadkach, musimy się z nią mierzyć sami…

fot. archiwum CAŚ UW

Odszedł Mahmoud El-Tayeb, przez dziesięć lat pracownik Zakładu Archeologii Egiptu i Nubii w ówczesnym Instytucie Archeologii UW, następnie pracownik Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej, od niedawna Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Do Polski przyjechał w 1975 roku na stypendium. Skończył archeologię na UW i powrócił do Sudanu, by pracować jako inspektor w Sudańskiej Służbie Starożytności. Następnie ponownie przyjechał do Polski, gdzie napisał i obronił pracę doktorską, za której temat wybrał sobie okres w dziejach Nubii trudny i niejednoznaczny, pełen przemian etnicznych i społecznych. Były to wyzwanie i praca, których efekty być może dopiero po kolejnych dekadach badań staną się dla nas w pełni zrozumiałe. Nie każdy wybiera takie badania, w których do ostatecznego celu dotrą dopiero przyszli badacze. To duża dojrzałość, jak teraz to widzę.
Uzyskawszy stopień doktora, zacząć uczyć w Instytucie Archeologii i wtedy nasze drogi się spotkały.
Wszyscy — za jego życzliwą aprobatą — nazywali go Stasiem. A choć teraz ten pomysł, zaczerpnięty ze znanej lektury, wydaje mi się niezbyt szczęśliwy, pokazuje on poczucie humoru i ogromny dystans, jaki Mahmud miał do siebie. Na korytarzach instytutu często było słychać sudańskie piosenki, bo Mahmud miał w zwyczaju śpiewać. Ot tak, żeby sobie i innym umilać dzień. Coś, czego od Sudańczyków powinniśmy się nauczyć. Tym, czym od razu Mahmud ujmował wszystkich, było serdeczne i bezpośrednie podejście do każdego, kogo spotkał. Od razu traktował każdego z nas po koleżeńsku i z łatwością gromadził wokół siebie studentów. Nie tylko zaczął uczyć archeologii Nubii, ale też od razu zabrał się do organizowania praktyk wykopaliskowych w Sudanie i zaczął zabierać nas na konferencje. Przez lata wychował całe pokolenie nubiologów. Uczył nas nie tylko zawodu, ale też tego, co najważniejsze: jak zachować bezpretensjonalność i skromność.
Przez kolejne lata, po przejściu do Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej, kontynuował swoje badania terenowe — jego ostatnia monumentalna publikacja stanowiska w es-Zuma będzie nam służyć przez kolejne pokolenia. Pomoc, której Mahmud udzielał przy tej okazji lokalnej ludności, stały się dla nas wzorem. Tym jednak, co robiło na mnie największe wrażenie, była miłość, którą zdobył On wśród swoich współpracowników. Członkowie jego misji otaczali go na co dzień olbrzymią troską, dbali o jego zdrowie i pomagali w pracy, gdy pogarszający się wzrok utrudniał mu już pisanie. To chyba największy dowód uznania, jaki można otrzymać, będąc nauczycielem — a w naszym zawodzie kierownikiem misji — i myślę, że cieszyłby się, gdybyśmy tę naukę nosili odtąd w sobie. Moją pierwszą myślą, gdy dowiedziałam się, że odszedł, była ta, że spotka się pewnie ze swoim ukochanym mistrzem Patricem Lenoblem, którego śmierć tak bardzo przeżywał… My też się kiedyś spotkamy, Mahmudzie…

Dobrochna Zielińska